KLOSZARD STORY

Z KADRU:

Bezdomnym może stać się każdy. Wystarczy jedno potknięcie, życiowy błąd czy splot niekorzystnych okoliczności. Łatwo upaść, trudno się podnieść. Tak wynika z historii warszawskich bezdomnych, opowiedzianych nam w serialu „Kloszard story”.

 

Spotkałem wśród nich doktora prawa, byłego fizjoterapeutę sportowego pracującego z reprezentacjami narodowymi, chemiczkę zatrudnioną w naukowym laboratorium, żołnierza z jednostki pełniącej zagraniczną misję, dziewczynę, która uciekła z domu przed przemocą oraz budowlańca, który pracował bez ubezpieczenia i po upadku z rusztowania nie był w stanie sam się utrzymać. Wszyscy popełnili błędy w życiu, wypadli na margines społeczeństwa i żyli na ulicy.

 

Jeden z bohaterów serialu opowiadał jak spędzał dzień. Spał na terenie ogródków działkowych - w opuszczonym domku letniskowym. Rano szedł na śniadanie, wydawane przez Zakon Kapucynów. Mył się w łaźni mobilnej. Gdy było zimno, jeździł tramwajem i czytał książki. Miał też kartę biblioteczną. Potem szedł na obiad do jadłodajni dla bezdomnych na Pradze. Gdy wieczorem zgłodniał, wpadał do innej jadłodajni na kolację.

 

- To wygodne życie. Czy czegoś mi brakuje? Po co mam porzucać bezdomność i zmieniać styl życia? Bez zobowiązań i obowiązków łatwo się żyje – mówił.

 

W Warszawie działa sporo zbiorowych noclegowni oraz darmowych jadłodajni. Wielu bezdomnych przekonuje, że to ich wybór. Ale tak naprawdę nie mają wyjścia. Nawet jeśli tego chcą, nie potrafią już normalnie żyć.

 

Bezdomni są pozostawieni sami sobie. W Warszawie mogą znaleźć miejsce do ogrzania się, dostać darmową zupę czy ubranie. Ale nikt nie próbuje wyciągnąć ich z bezdomności – nikt nie pomaga im wyjść na prostą: znaleźć dom i na nowo zorganizować sobie życie.

System pomocy społecznej nie działa. Pochłania ogromne pieniądze, ale idą one na urzędników, którzy wydają je na doraźną pomoc oraz zasiłki, gwarantujące minimum na przeżycie. Taka pomoc to fikcja. Większość urzędników nie widzi problemu. A może nie chce go widzieć.

W 2024 roku władze Warszawy doliczyły się około dwóch tysięcy bezdomnych, ale organizacje społeczne – aż pięciu tysięcy.

Nikt nie wie, ilu naprawdę ich jest. Szacuje się, że w całej Polsce to co najmniej 30 tysięcy ludzi! Zimą zjeżdżają do dużych miast, zwłaszcza do stolicy, gdzie łatwiej przeżyć.  

Bezdomni są niewidzialni – trudno ich zauważyć na ulicy. Pozornie nie odróżniają się od tych, którzy mieszkają w domach. A większość z nas nie chce ich zauważyć.

Zwracają uwagę dopiero, gdy dochodzi do dramatu. Niegdyś, gdy temperatury spadały bardzo nisko, bezdomni szukali schronienia w warszawskich kanałach ciepłowniczych. Ale jeden z nich spadł z drabinki wewnątrz kanału i się zabił. Wybuchła dyskusja, co zrobić, aby ludzie tak nie ginęli. Znaleziono rozwiązanie – zaspawano i pozamykano wszystkie wejścia. Teraz bezdomni nie umierają w kanałach tylko w ciemnych uliczkach, parkach i opuszczonych budynkach, gdzie nie budzi to zainteresowania mediów. 

Na ulicy łatwo stracić życie. Można paść ofiarą rozboju, wpaść w nałóg – alkoholizm lub uzależnienie od narkotyków czy zwyczajnie podupaść na zdrowiu. Wielu bohaterów naszego serialu już nie żyje.

 

Najbardziej polubiłem Elę, Darka i Mirka – bezdomnych, którzy zbudowali obozowisko nad Wisłą. Ustawili namioty i coś na kształt baraków z dykty – mieli tam sypialnie, oddzielną „łazienkę” i jadalnię, w której gotowali i jedli posiłki. Na maszcie nad drzewami zawiesili panele słoneczne. Korzystali z internetu i telewizji.

Starali się być samodzielni. Nie chcieli żyć z zasiłków i zależeć od pomocy urzędników. Zarabiali sami na siebie: zbierali złom i chwytali się dorywczych prac – sprzątali ulice i domy, przycinali krzewy, pomagali pielęgnować zieleń.

Cała trójka trzymała się razem. Zastępowali sobie rodzinę. Dzielili się pracami i dbali wzajemnie o siebie - martwili się i troszczyli.

Udało się im stworzyć „dom nad Wisłą”, w którym próbowali zorganizować sobie normalne życie. Mam nadzieję, że wciąż sobie radzą i żyją… 

<CS_ADHUB>

POLITYKA PRYWATNOŚĆI

REPORTAŻE