WAKACJE Z BAŁTYKIEM

WIDEO - ZA KULISAMI SERIALU:

Z KADRU:

Widok dziecka, które pierwszy raz widzi morze, jest wzruszający. W serialu dokumentalnym „Wakacje z Bałtykiem” zdarzyło się to wielokrotnie. 
Przez osiem lat towarzyszyliśmy rodzinom, spędzającym wakacje nad morzem. Postanowiliśmy pokazać, jak wypoczywają i na co wydają pieniądze.  

 

Pomysł na serial narodził się po 2016 roku. Rząd wprowadził wtedy „program 500 plus” – rodzice zaczęli otrzymywać 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko. Program wzbudził ogromne kontrowersje. Krytycy uważali, że to marnotrawstwo, bo pieniądze dostawały bez względu na dochody wszystkie rodziny; w dodatku nie było żadnej kontroli na co je wydają. Zwolennicy przekonywali, że dzięki temu wiele mniej zamożnych rodzin pojechało na pierwsze w życiu wakacje, a ich dzieci mogły zobaczyć polskie morze. 
Nie zamierzaliśmy brać udziału w tym sporze. Chcieliśmy wyłącznie opowiedzieć kim są i jak wypoczywają ci, którzy jadą nad morze. 
Wiele rodzin, które zgodziły się na to, abyśmy im towarzyszyli, pochodziło z biedniejszych regionów Polski. Ciężko pracowały, aby utrzymać się i zapewnić dzieciom wszystko to, co najlepsze, a także sprawić, aby pamiętały dzieciństwo jako szczęśliwe. W serialu udało się przełamać krążące o nich negatywne stereotypy. 

 

Najdłużej (bo aż siedem lat) towarzyszyłem sześcioosobowej rodzinie z Radomska: Agacie i Łukaszowi oraz ich dzieciom: bliźniakom Kornelii i Marcelowi, Antkowi i Ignacemu (ostatni urodził się podczas realizacji serialu).
Agata nie pracowała, zajmowała się dziećmi, z determinacją walczyła o wszystko co mogła im zapewnić. 
- Dzięki „500 plus” mogliśmy pojechać na pierwsze prawdziwe wakacje – mówiła w pierwszym odcinku serialu. 
Łukasz montował i rozwoził po Polsce meble. Czasem nie widział dzieci przez tydzień. Ale nie  narzekał. Na wakacjach spędzał z nimi całe dnie. 
- Jestem dumny z żony! Pracuje w domu na cztery etaty, bo wychowuje czwórkę dzieci - mówił.
W 2018 roku nad Bałtyk przyjechali po raz pierwszy. Martwili się o to co zastaną po powrocie do domu. Musieli bowiem wybierać czy wydać pieniądze z „500 plus” na przeciekający dach, czy na wakacje. Zdecydowali się na to drugie.   

 

Aby wypocząć nad morzem, musieli się namęczyć. Sama podróż była wyzwaniem. Za pierwszym razem przez całą noc - 12 godzin gnietli się w pociągu. W kolejnych latach przyjeżdżali samochodem i utykali w gigantycznych korkach. 
W kurortach szalała drożyzna. Pamiętam jak właściciel pensjonatu w Krynicy Morskiej zażądał 50 zł za godzinę parkowania auta – tłumaczył, że nad morzem sezon trwa dwa miesiące i musi zarobić na cały rok.
W restauracji czy zwykłym barze pięcioosobowa rodzina musiała wydać krocie. Posiłek groził zawrotnym rachunkiem i otrzymaniem „paragonu grozy”. 
„Świeże rybki” w smażalniach bywały rybami z Atlantyku, przywiezionymi w kontenerach z lodem.  
Nadmorskie miejscowości przypominały cyrk pełen osobliwości albo jeden wielki jarmark.  
Wszędzie stały kramy z odpustowymi zabawkami – „pamiątkami znad morza”. 
W kolejnych latach nastała moda na Bałtyk. Na Wybrzeże zaczęło przyjeżdżać coraz więcej Polaków. Obok holenderskich domków i siermiężnych ośrodków wczasowych rodem z PRL powstały nowe hotele i pensjonaty. 
Plaże zamieniły się w labirynty z parawanów. Prawie każdy się nimi ogradza. Jedni twierdzą, że chronią przed wiatrem, inni, że zapewniają prywatność. 
Przed południem trudno znaleźć wolne miejsce do opalania. Niektórzy przychodzą i zajmują je o brzasku. 
Zapytałem Agatę i Łukasza czy plażowanie w takim tłumie im nie przeszkadza. 
- To może męczyć – przyznała Agata. – Ale chcemy tu być i wypoczywać, jak wszyscy pozostali. 
Co roku nadal przyjeżdżają nad Bałtyk.

<CS_ADHUB>

POLITYKA PRYWATNOŚĆI

REPORTAŻE